Jest zdjęcie Pro Sesto z sezonu 1990-91, seria C1. Widać chłopaka, wśród tych przykucniętych, który nie może zgiąć kolana i trzyma je wysoko, tworząc kąt prawie dziewięćdziesięciu stopni. To Piero Ausilio, obecnie dyrektor sportowy Interu, wówczas bardzo młody piłkarz, a jednak już bliski zakończenia kariery. Winę ponosi kolano, które dwa lata wcześniej zostało roztrzaskane w zderzeniu z Carlo Cudicini, synem wielkiego Fabio, ówczesnym bramkarzem młodzieżowej drużyny Milanu. Ausilio zemścił się jednak na losie i piłce nożnej. I to jak!

Ausilio, co się stało tego dnia w meczu Pro Sesto-Milan, w kategorii Allievi?

„Zderzyłem się z Cudicini, który później został moim przyjacielem, i kolano wyskoczyło mi z miejsca: chrząstka, łąkotka, nawet więzadło. Grałem w Pro Sesto od zawsze, zacząłem w wieku siedmiu lat, a moja kariera zakończyła się w tym momencie. Z tego meczu pamiętam swoją rozpacz i wrażliwość Capello, który wtedy – pod koniec lat osiemdziesiątych – był dyrektorem Milanu: od razu przyszedł do szatni, żeby mnie pocieszyć”.

Jakim piłkarzem był Ausilio?

„Dobrym. Całkiem niezłym. Pomocnikiem, który nie był szybki, ale miał głowę i wyczucie pozycji. Pamiętasz Cambiasso? Coś w tym rodzaju, tylko trochę gorzej”.

Gdybyś dzisiaj zobaczył Piero Ausilio, wziąłbyś go do Interu?

„Nie, Inter to za dużo. Myślę jednak, że zostałbym dobrym zawodnikiem, powiedzmy w Serie C, góra w Serie B. Miałem szesnaście lat i już trenowałem z pierwszą drużyną, która grała w C1. A C1 w tamtych czasach to była poważna sprawa”.

W sumie powinien pan podziękować Cudiciniemu: bez tego wypadku pańska historia w piłce nożnej nie byłaby tak bogata w radości. To zupełnie przypadkowe zderzenie zmieniło bieg wydarzeń na lepsze. Tylko że wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. I cierpiałem”.

Od razu poddałeś się kontuzji?

„Walczyłem przez dwa lata: jedna operacja, potem kolejna. To była męka. W końcu się poddałem, nie dałem nawet zoperować więzadła: nadal jest zerwane. Kiedy próbowałem zagrać w piłkę nożną, upadałem tak, sam. Wtedy powiedziałem sobie: dość, nie dotknę piłki”.

Kiedy zdecydowałeś się zostać menedżerem?

„Na początku myślałem o pracy trenera, przez dwa lata byłem asystentem trenera drużyny juniorów. Chciałem być blisko boiska, tylko tam czułem się dobrze. Miałem dwadzieścia jeden lat, kiedy prezes Pro Sesto, Giuseppe Peduzzi, powiedział mi zdanie, które zmieniło moje życie”.

Jakie zdanie?

„Powiedział mi: zawsze znajdzie się trener lepszy od ciebie, ponieważ brakuje ci doświadczenia jako piłkarz, ale jesteś bystry i możesz zrobić karierę jako menedżer. Na początku nie przyjąłem tego dobrze i odszedłem. Potem zrozumiałem, że miał rację. I wróciłem”.

Nigdy nie przestałeś się uczyć.

„To był jedyny warunek postawiony mi przez rodziców: rób, co chcesz, ale nie porzucaj szkoły. Zostałem technikiem elektronikiem, wystarczyło mi dyplom i piłka. Dyplom dla taty i mamy, piłka dla mnie. Potem, po kontuzji, miałem niemal olśnienie i zapisałem się na prawo”.

Ryzykowałeś, że zostaniesz prawnikiem.

„Nie sądzę. Egzaminy zdałem szybko, ale pracę dyplomową obroniłem dopiero w 2004 roku, kiedy moja kariera piłkarska była już na dobrej drodze. W tym samym roku zostałem również dyrektorem sportowym”.

Praca dyplomowa z…?

„Kriminologii. Temat: doping i ustawianie meczów piłkarskich jako przestępstwo sportowe”.

W piłce nożnej zrobiłeś wszystko.

„W Pro Sesto zacząłem jako kierownik organizacyjny sekcji młodzieżowej wraz z Casiraghim, który był kierownikiem technicznym. Miałem dwadzieścia lat, kiedy zacząłem uczestniczyć w transferach piłkarskich i podpisałem pierwszy kontrakt z zawodnikiem”.

 

Czy transfery piłkarskie fascynowały cię, czy przerażały?

„Byłem oczarowany: Mazzola, Braida, Giorgio Vitali, Perinetti, Rino Foschi, a nawet Marotta… Byłem młodym chłopcem, patrzyłem na nich i próbowałem zrozumieć. Wszystko było inne niż dzisiaj: każdy siedział w swojej kabinie, umawialiśmy się na spotkania. Ale zacząłem poznawać ludzi, rozmawiać, budować relacje”.

Aż zadzwonił Inter.

„Był rok 1997, Moratti zaproponował mi stanowisko sekretarza sekcji młodzieżowej. Umowa była tylko na sześć miesięcy, ryzykowałem niewiele, ale zgodziłem się. Wie pan, jaki był pierwszy mecz, który obejrzałem za granicą jako dyrektor Interu? Finał Pucharu UEFA w 1998 roku, wygrany 3:0 z Lazio. Od tamtej pory nie opuściłem tego miejsca, stopniowo rozwijając się w klubie”.

Czy to nie jest zbytnie uproszczenie, że zawsze pracował pan tylko w Interze?

„Ale Inter był dla mnie świetną szkołą, doświadczyłem wszystkiego. W tym cztery zupełnie różne właścicieli, nawet pod względem narodowości: solidność i absolutną kompetencję Morattiego, trudności ery Thohira, początkowe niepewności związane z Suningiem, które zniknęły wraz z przybyciem Stevena Zhanga. A teraz Oaktree. Nie wydaje mi się, żeby brakowało mi doświadczenia, nawet jeśli wszystkie zdobyłem w Interze”.

Przed objęciem tej funkcji pracował również z wieloma dyrektorami sportowymi.

„Pierwszym, który mnie zaangażował, był Sandro Mazzola, który zabierał mnie ze sobą na transfery, abym był jego asystentem. Następnie pracowałem z Oriali, Terraneo, aż do ostatnich lat u boku Marotty. Z wszystkimi dobrze się dogadywałem, od wszystkich się uczyłem. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że z Marco Brancą łączyło mnie coś wyjątkowego”.

Sprowadziłeś do Interu wielu świetnych piłkarzy. Z których jesteś najbardziej dumny?

„Kovacic i Brozovic, których wybraliśmy, gdy szefem był Branca. A potem Onana, którego pozyskaliśmy za darmo, a po roku sprzedaliśmy za 55 milionów. I Lautaro, Bisseck, Thuram…”.

Jak rozpoznać, czy młody zawodnik ma cechy mistrza?

„Bardzo pomogła mi praca z młodymi ludźmi. Trzeba umieć dostrzec podstawowe cechy i ocenić, czy wady można przezwyciężyć dzięki zaangażowaniu i pracy na boisku. Myślę właśnie o Kovacicu, Bissecku, a także Lautaro: wszyscy mieli pewne niedoskonałości, ale można je było naprawić”.

Jakie wady są nie do naprawienia?

„Brak chęci rozwoju, osobowość, pewne cechy atletyczne: jeśli brakuje motywacji, siły, wytrzymałości, szybkości, nie można osiągnąć wysokiego poziomu”.

Najtrudniejsza operacja?

„Zimny transfer, sprzedaję zawodnika za granicę i odzywam się: to był bardzo trudny okres dla klubu, mieliśmy problemy z wypłatą wynagrodzeń, ta operacja zapewniłaby nam bezpieczeństwo. Kiedy byliśmy już blisko podpisania umowy, zadzwonił do mnie znany adwokat rozwodowy: nie może wypuścić piłkarza, żona chce separacji, poprosiliśmy o cofnięcie paszportu. Byłem prawie zdesperowany: jak teraz z tego wyjdziemy? – zadałem sobie pytanie. Zamknąłem ich w pokoju, dopóki nie załatwili wszystkiego: porozumienie rozwodowe i transfer piłkarza. Nie wiem, czy była to najtrudniejsza transakcja, jaką zawarłem, ale być może była najważniejsza”.

Jaki błąd popełnił?

„Kvaratskhelia. Ale nie tylko ja popełniłem błąd, oferowano go wielu wielkim klubom we Włoszech. Tyle że my graliśmy systemem 3-5-2, a on jest piłkarzem na 4-3-3, dlatego go nie wzięliśmy. Jestem przyzwyczajony do budowania drużyn zgodnie z pomysłami trenera”.

Czy jego dzieci kochają piłkę nożną?

„Giulia poszła w zupełnie innym kierunku, zajmuje się językiem mediów. Niccolò nie był dobry w piłkę, wcześnie przestał grać, ale ma pasję: ogląda tysiące meczów, studiuje graczy. Kiedy Jashari poszedł do Milanu, skarżył mi się”.

Dlaczego?

„Powiedział mi: doradzałem ci, kiedy był w Lucernie, a ty go straciłeś. To prawda, dał mi znać, ale odpowiedziałem mu: nie możemy przecież wszystkich dobrych graczy zatrudnić”.

Leave a Reply